Chapter II
1 października 2019, 16:48
Dźwięk przychodzącej wiadomości sprawił, że drgnęła mu powieka. Zastygł w połowie przekładania ręki przez rękaw, rozdrażniony samym faktem istnienia tego przeklętego telefonu. Powinien był wyjść dziesięć minut temu i wiedział, że spóźnienie skończy się dla niego dodatkowymi kółkami, nawet jeśli Lee wejdzie do budynku minutę przed nim. W dodatku był cały obolały po wczorajszej walce, zmęczony całonocnym imprezowaniem z chłopakami i zupełnie zdezorientowany nagłym pojawieniem się blondynki w jego życiu. Nie potrzebował w tej chwili żadnej prośby o podwózkę, przysługę, czy, co gorsza, informacji od szefa, że następnego dnia zostaje po godzinach na inwentaryzacji.
Gdy pozwolił, żeby wszystkie drażniące go opcje przeleciały mu przez głowę, warknął z irytacji na myśl, że którakolwiek z nich mogłaby się spełnić. Wciągnął rękaw do końca i przeczesał palcami włosy, powoli podchodząc do szafki, na której leżała komórka. Spojrzał na wyświetlacz tylko po to, żeby w następnej chwili przewrócić oczami, które zaraz zamknął, opierając się dłońmi na meblu. Odetchnął głęboko dwa razy, starając się uspokoić szalejący puls i złość, chcącą wedrzeć się do jego głowy, przejąć kontrolę nad odruchami. Zamiast tego odepchnął się od szafki i spokojnie zawiązał sznurówki starych trampek. Zapiął bluzę, zarzucił na głowę kaptur, upewniając się w lustrze, że wystarczająco dobrze zakrywa siniaki i przewiesił torbę sportową przez ramię, telefon wrzucając do kieszeni.
Zbiegł po schodach na parter i wyszedł na ulicę, żwawe kroki kierując w stronę centrum. Uliczny zgiełk zawsze działał na niego kojąco. Coś we wszechobecnej kakofonii popołudniowego miasta sprawiało, że spokój otulał jego zmysły niczym najgładszy, futrzany koc. Dźwięk warczących silników, pokrzykujący sprzedawcy, rozmowy wszechobecnego tłumu. Nawet sporadyczne, wytrącające z harmonii odgłosy klaksonów były dla niego czymś przyjemnym w odbiorze. Zaciągnął się specyficznym zapachem betonu zmieszanego ze spalinami, czując jak umysł powoli mu się oczyszcza i pozwala skupić na konkretnej rzeczy. Wiedział, że się spóźni, ale znając Lee i tak do budynku dotrze maksymalnie piętnaście minut po otwarciu.
Kolejna wiadomość sprawiła, że drgnął, bardziej z zaskoczenia niż z irytacji. Z wahaniem wyciągnął komórkę z kieszeni, nagle czując ogromne zmęczenie całą tą sytuacją. Uniósł spojrzenie w niebo, przez chwilę rozwodząc się nad własną dziecinnością, by w końcu spojrzeć na ekran. Zaklął pod nosem od razu chcąc wrzucić urządzenie głęboko do torby, kiedy to rozdzwoniło się na dobre.
Przez długą chwilę, o wiele dłuższą niż to rozsądne, wpatrywał się w zlepek liter tworzących nazwę tego kontaktu, czując jak złość sprzed kilku minut ponownie próbuje przejąć nad nim kontrolę. Chciał odrzucić to połączenie, niczego bardziej w tamtym momencie życia nie pragnął, ale nie mógł. Po prostu nie miał wyboru.
— Czego chcesz? — warknął na dzień dobry, uparcie prąc przed siebie przez coraz gęstszy, wszechobecny tłum.
— To tak się witasz z rodziną? — Niski, zachrypnięty głos odezwał się po drugiej stronie, sukcesywnie podnosząc mu ciśnienie. Jak zawsze.
— Nie mam teraz czasu na te zabawy. — Brunet skręcił ostro za róg, omal nie wpadając na przypadkowego dostawcę. Ukłonił się mamrocząc przeprosiny i przyspieszył kroku.
— Matka nie nauczyła cię, jak zwracać się z szacunkiem do starszych? — Opryskliwy ton i sens słów jego rozmówcy sprawił, iż zatrzymał się raptownie, głuchy na skargi ludzi, którzy przez to na niego wpadli. Zazgrzytał zębami, pozwalając, żeby to furia, gotująca się pod skórą, powoli przejęła pałeczkę nad jego odruchami
— Nie waż się o niej wspominać — wysyczał, ledwo przeciskając te słowa przez usta i resztką silnej woli rozluźnił zaciśniętą w pięść dłoń. Wznowił marsz, stawiając coraz gwałtowniejsze kroki, coraz bardziej przyspieszając. — Nie masz prawa...
— To ja będę decydować do czego mam, a do czego nie mam prawa, szczeniaku. — wszedł mu w słowo, zupełnie ignorując ciche warknięcie ze strony Seo. — Zapomniałeś już, co takiego ci mówiłem?
— Nie. — Changbin ponownie zacisnął zęby i spróbował uspokoić przyspieszony oddech, doskonale wiedząc, że musiał teraz wyglądać jak szaleniec z obłędem w ciemnych oczach. — Nie zapominałem.
— To dobrze. Nawet bardzo dobrze, ale pozwól, że jednak ci przypomnę. — Chłopak zmusił się do zwolnienia kroku, gdyż dostrzegł szyld klubu bokserskiego, a nie chciał, żeby Lee przypadkiem cokolwiek usłyszał. Według niego Bin dawno zapanował nad atakami agresji wywoływanymi przez tego człowieka. Nie musiał wiedzieć, że nie do końca było to prawdą. — Myślę, że wyraziłem się wcześniej wystarczająco jasno. Ty dajesz mi to, czego chcę, a twoja matka żyje w cudownej nieświadomości. Chyba nie muszę uświadamiać cię w fakcie, że znam wasz adres i jeśli zaczniesz się stawiać, wykorzystam tę wiedzę, Changbin.
— I dzwonisz tylko po to, żeby mi o tym przypomnieć? — Zacisnął mocniej palce na urządzeniu.
— Nie, dzwonie, żeby ci powiedzieć, że stawka wzrosła dwukrotnie.
— Chyba sobie, kurwa, kpisz! — Ponownie stanął jak wryty, tym razem nie kontrolując tego, jak głośno mówi.
— Zważaj na słowa, gnojku. — Usłyszał ostrzegawczą nutę w głosie mężczyzny i ostatkiem sił powtrzymał się przed rzuceniem komórką. — Masz czas do końca miesiąca. Spróbuj kombinować, a pogadamy sobie inaczej.
Po tych słowach po drugiej stronie zaległa złowroga cisza. Brunet odjął telefon od ucha i spojrzał na ekran z niedowierzaniem. Z ekranu patrzyły na niego uśmiechnięte twarze jego przyjaciół.
— Skurwiel się rozłączył — wymamrotał z niedowierzaniem i zacisnął dłoń na urządzeniu.
Zaczął odliczać od dziesięciu w dół, wyrównując szalejące tętno i ponownie próbując oczyścić umysł. Zmusił się do podejścia do pasów, cierpliwie czekając na zmianę czerwonego światła, chcąc przetworzyć i zrozumieć, co tak naprawdę miało miejsce. Po chwili parsknął pod nosem w irytacji, schował urządzenie do torby i przeczesał palcami czarne kosmyki, czując jak w środku wszystko się w nim gotuje. Z trudem panował nad stopniowo narastającą złością. Nie chciał zaczynać treningu w takim stanie. Kiedy był już przekonany, że nie da sobie tego dnia rady, że to ostatnia szansa na powrót i zaszycie się w studiu, ktoś na niego wpadł.
— Przepraszam — wymamrotała drobna blondynka, zaraz przechodząc obok niego i omal nie wchodząc na pasy.
Seo zareagował instynktownie. Złapał nieznajomą za ramię i przyciągnął do siebie, plecami odwracając się do jezdni, po której przejechał samochód. Dziewczyna krzyknęła cicho i spróbowała się wyrwać, ale zamarła, gdy uniosła wzrok. Chłopak wytrzeszczył oczy, nadal nie rozluźniając uścisku wokół jej pleców. Wpatrywali się w siebie, oboje zaskoczeni obecnością tego drugiego, dopóki w spojrzeniu Kim coś nagle nie przeskoczyło. Ponownie podjęła próbę wyrwania się i tym razem jej na to pozwolił.
— Nie dotykaj mnie — warknęła, od razu próbując go wyminąć, ale Bin ponownie złapał ją za ramię i zatrzymał w miejscu, zmuszając do spojrzenia na niego.
— To tak dziękujesz za uratowanie życia? — Przechylił głowę w bok, marszcząc przy tym brwi. Jego spojrzenie po raz kolejny zmusiło ją do odwrócenia wzroku, a surowy ton, wywołał poczucie winy. Prawie go przeprosiła i podziękowała, jak na komendę. Prawie. — A może chciałaś wejść pod ten samochód, co?
Zrozumiał, co powiedział, gdy poczuł pieczenie na policzku. Puścił dziewczynę, tym razem pozwalając jej przejść, sam nie do końca rozumiejąc skąd wzięły się te słowa. Zupełnie jakby ktoś na chwilę odłączył mu logiczne myślenie, jakby podświadomość uznała dziewczynę za dobrą ofiarę ataku. Pozbycie się złości, skumulowanej przez dopiero co zakończoną rozmowę.
W jednej chwili stał oniemiały własną bezczelnością, żeby w drugiej okręcić się na pięcie i przebiec przez pasy, finalnie zagradzając jej drogę. Omal na niego nie wpadła, jednak instynktownie odskoczyła w chwili, w której wyciągnął przed siebie dłoń, nie chcąc w tym momencie naruszać jej przestrzeni osobistej.
— Soojin, przepraszam, nie to miałem...
— Zejdź mi z drogi — przerwała mu, próbując ponownie go wyminąć. Seo zaklął pod nosem i złapał ją za ramiona, natychmiast usadzając w miejscu, mimo dyskomfortu jaki zobaczył na jej twarzy. Był pewien, że nie powinien jej dotykać, nie bez jej zgody, ale nie potrafił tak tego zostawić. — Seo Changbin, przysięgam, że jeśli nie zdejmiesz ze mnie swoich rąk, zacznę krzyczeć.
— Gdybyś naprawdę zamierzała to zrobić, nie stałbym tu teraz. — Posłał jej krzywy uśmieszek, ale szybko się zreflektował widząc chłód bijący z jej oczu. — Słuchaj, ja naprawdę nie to chciałem powiedzieć, przepraszam.
— Nie rozumiem o co ci chodzi. — Ponownie spróbowała się wyszarpnąć, ale Bin trzymał mocno. Przewróciła oczami i wymierzyła w niego palec, niemal dotykając błękitnego materiału bluzy. — Po prostu mnie puść. Nawet cię nie znam.
— Myślę, że doskonale wiesz, o co mi chodzi. — Syknął cicho, kiedy paznokieć wbił się mocno w jego klatkę piersiową.
Zastygł jednak w bezruchu, gdy przyjrzał się jej uważniej. Podkrążone i przekrwione oczy wyraźnie kontrastowały z bladą skórą twarzy. Wyglądał, jakby przepłakała pół dnia.
— Płakałaś? To moja wina?
Nagle poczuł się, jakby ktoś go uderzył. To jak na niego spojrzała, z jakim wyrzutem i jednocześnie rezygnacją obrzuciła jego sylwetkę. Nie rozumiał tego uczucia, ale z góry założył, że to on zrobił tego dnia coś nie tak, choćby i samą swoją obecnością w pobliżu blondynki. Zupełnie nie potrafił pozbyć się tego palącego uczucia żalu, gdy patrzył w jej zmęczone oczy.
— Puszczaj. Mnie. — Zacisnęła zęby, przymykając na moment oczy. Gdy je otworzyła patrzyły na niego chłodne i nieprzejednane, brązowe tęczówki. Nie chciał tego robić, nie kiedy była w takim stanie. Ale coś w jej oczach kazało mu posłuchać. Odpuścić. Zrobił to niechętnie i z ociąganiem. — A teraz zejdź mi z drogi i daj mi spokój.
Ten jeden raz spełnił jej prośbę i po chwili walki z samym sobą zmusił się do odwrócenia się w przeciwnym kierunku od tego, w którym odeszła dziewczyna. Czuł się jak ostatni dupek. Nie potrafił pozbyć się przeczucia, że coś się stało, tak samo jak instynktu opiekuńczego, który kazał mu za nią biec i zamknąć w szczelnym uścisku. Zupełnie nie panował nad tymi emocjami, nie gdy chodziło o nią. Chciał wiedzieć o niej więcej, upewnić się, że już wszystko dobrze, że nigdy więcej nie będzie szukała takiego rozwiązania. Czuł się w obowiązku przejęcia nad nią pieczy, nawet jeśli praktycznie jej nie znał. Wiedział jednak, że poważnie naruszyłby tym jej przestrzeń, nadszarpnął właściwie nieistniejące zaufanie. Nie był ślepy, widział jak zesztywniała, gdy położy ręce na jej ramionach. Jak jego słowa ją zabolały, zupełnie jakby to on wymierzył jej policzek. Rozumiał jej zachowanie, ale od kiedy stanął na nogi po wszystkim, co wydarzyło się z Chaesun, nie potrafił tak po prostu odpuścić. Nie chciał nigdy ponownie zostać świadkiem takich wydarzeń. Po prostu nie mógł.
Westchnął ciężko, próbując pozbierać skołatane myśli. Miał wrażenie, że naprawdę zaczynał świrować przez tę dziewczynę. Potrząsnął głową, z nadzieją, że to pomoże mu skupić się na czymś innym, gdy w końcu stanął przed budynkiem klubu bokserskiego. Wszedł do małego przedsionka i wspiął się po schodach, zaraz pchając mocno stare, metalowe drzwi. Po chwili znalazł się na przestronnej hali, spełniającej jednocześnie funkcję sali bokserskiej i siłowni. Po jednej stronie jak zwykle walały się przeróżne ciężarki, ledwie zostawiając przestrzeń pomiędzy maszynami, żeby móc się między nimi przeciskać. Na wprost wejścia, opierając się o drabinki, stały materace, zazwyczaj leżące po drugiej stronie hali, gdzie Lee zwykł uczyć nowicjuszy, zanim pozwolił im wejść na któryś z dwóch ringów, umieszczonych w samym sercu pomieszczenia. Bin spojrzał kontrolnie w lewo, gdzie znajdowały się wyjście na tyły budynku oraz wejście do szatni. Nie tam jednak pojawił się właściciel budynku.
— Spóźniłeś się — przywitał go znajomy głos. Blondyn szedł niespiesznie w dół metalowych schodów, umieszczonych na prawo od Changbina. Na piętrze mieściło się biuro oraz małe mieszkanie, z którego Lee korzystał, gdy nie chciał wracać w popołudniowych korkach na drugi koniec miasta.
— Nie pierdol, Minho. — Bin posłał mu krzywy uśmieszek i wszedł głębiej do pomieszczenia, gdy blondyn stanął na parterze. — Przyznaj, że sam wpadłeś tutaj nie więcej niż dziesięć minut temu.
Chłopak przewrócił oczami i ruszył bez słowa do szatni. Seo podążył za nim, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Przyjazny jak zwykle — mruknął pod nosem i jeśli Lee go usłyszał, nie miał zamiaru komentować.
Rzucił torbę na metalową ławkę i ściągnął bluzę zostając w samym podkoszulku i dresach. Przez chwilę w ciszy zmieniali ciuchy i obuwie, zupełnie mechanicznie wykonując kolejne czynności. Gdy zakładali owijki bokserskie, Seo zauważył, jak przyjaciel łypie na niego od czasu do czasu. Zwrócił na niego wzrok, unosząc pytająco brew. Gdy Lee zrozumiał, że został złapany na gorącym uczynku, wyprostował się, powoli kręcąc kółka ramionami.
— Dlaczego się spóźniłeś? — Bin najpierw zmarszczył brwi, ale szybko spuścił wzrok, zapinając rękawicę na owiniętym nadgarstku.
— Miałem małe spięcie, z Dongwookiem — wymamrotał w końcu, wstając z ławki, na której wcześniej przysiadł. Zrobił krok w stronę drzwi, kiedy zatrzymał go śmiech przyjaciela.
— Ona na pewno nie wyglądała jak czterdziestoparoletni alkoholik, Bin. — Minho skrzyżował ręce na piersi, opierając się ramieniem o jedną z szafek. — Zresztą nie plujesz jadem na prawo i lewo, więc śmiem wątpić, żeby to on był powodem spóźnienia. Przynajmniej nie jedynym. — Lee uniósł brwi, obserwując jak ramiona bruneta się spinają, a dłonie zaciskają, gdy wahał się nad kolejnym krokiem. — Kto to był?
— Nikt ważny — rzucił chłopak odwracając głowę w bok, jednak zamiast na przyjaciela, patrzył na podłogę. — Możemy zacząć ten trening zanim się zestarzeje?
Blondyn w jednej chwili stanął pewnie na obu nogach, mrużąc powieki i pchnął bruneta lekko do przodu, zaraz zrównując z nim krok.
— Dziesięć kółek — mruknął, zanim zaczął biec po wyznaczonym wokół sali torze, zostawiając przyjaciela za sobą.
Changbin szybko go dogonił, postanawiając jednak zachować milczenie. Skupił się na regulacji oddechu i tym przyjemnym uczuciu pieczenia w zastałych mięśniach. Od ostatniego treningu minęło o wiele za dużo czasu, skoro zapomniał już jak bardzo ruch go wyciszał, jak pomagał opanować zszargane myśli i choć na te dwie godziny skupić się jedynie na sposobie, w jaki poruszało się jego ciało. Metodyczne ruchy wprawiały go w trans niemyślenia, kompletnie wyrzucając z jego głowy cały ten nieszczęsny dzień. Pierwszy raz od kilku godzin poczuł się lekko i beztrosko. Ale ta mała idylla została szybko zakłócona, kiedy Minho zatrzymał się przy drabinkach i podczas rozciągania postanowił poruszyć kolejny drażliwy temat.
— Czego chciał? — Changbin rzucił mu pytające spojrzenie, w zamian otrzymując parsknięcie i lekkie trzepnięcie w głowę. — Święty Mikołaj, idioto. Czego chciał ten sukinsyn?
Seo nie odpowiedział od razu. Rozciągając mięśnie ramion wrócił myślami do rozmowy sprzed pół godziny, tym razem na chłodno wszystko analizując. Zaśmiał się bez humoru i przetarł zmęczoną twarz dłońmi.
— A czego mógł chcieć? — rzucił sarkastycznie, ruszając w stronę ringu. Jednym, płynnym ruchem podciągnął się na platformę i przeturlał pod sznurami, zaraz stając na nogach. — Tego co zawsze, tylko dwa razy więcej.
Minho uniósł brwi, obserwując przez chwilę bruneta, zanim powtórzył jego sekwencję ruchów, z ociąganiem wstając podłogi. Przyjął pozycję bokserską, dając jasno do zrozumienia, że Bin ma zrobić to samo.
— Co masz zamiar z tym zrobić? — Wyprowadził pierwszy prosty, pozwalając, żeby chłopak zbił z łatwością jego rękę i sam wyprowadził atak prawą pięścią. — Lewa bliżej szczęki.
— A mam jakiś wybór? — Poprawił sekwencję, tym razem otrzymując zadowolone mruknięcie od przyjaciela. — Najbliższa walka jest za tydzień, więc powinienem się wyrobić. — Odchylił ciało przed sierpowym i sam spróbował zadać cios, jednak Lee szybko zbił jego rękę. W ostatniej chwili uniósł dłonie przed twarz. — Wypłatę dostałem wczoraj. Powinno starczyć.
— Łokcie wąsko. I nie unoś ich tak wysoko. — Blondyn ruszył naprzód, zmuszając Seo do zejścia do obrony. Kolejne ciosy zostawały albo zbijane, albo odbijały się od uniesionych przedramion, sprawiając, że brunet coraz mocniej zaciskał zęby. — Mógłbyś w końcu powiedzieć reszcie. Wiesz, że Seungmin mógłby...
— Nie ma mowy — przerwał mu i zaczął spychać przeciwnika w róg, zaciekle próbując przebić się przez obronę. — Nie będę go mieszał w kolejne świństwo. Wystarczy mu, że siedzi w tym elektronicznym gównie. Nie będę go ciągnął w przeszłość.
— Tobie też wystarczy — warknął Lee, gdy jego cios uderzył w brzuch przyjaciela, zmuszając go do wciągnięcia ze świstem powietrza i cofnięcia się o kilka kroków. — Nie rozpraszaj się. Pilnuj dołu.
— Zapomniałem — wysyczał, rzucając mu spojrzenie spod byka. — I nie Minho, nie będę go do tego mieszać. Poradzę sobie.
— Jak długo, Bin? W końcu cię to przerośnie. — Zbił prosty, który brunet wyprowadził bez ostrzeżenia i sam wyprowadził kontrę, tym razem napotykając gardę. Posłał mu pobłażliwy uśmieszek. — Uczymy się na błędach?
— Mam dobrego nauczyciela — warknął chłopak, ponownie próbując przyprzeć przeciwnika do muru. — Poradzę sobie. Wystarczy, że ty o wszystkim wiesz.
— Jak chcesz. — Blondyn przewrócił oczami, ale odpuścił, w pełni skupiając się na ruchach swojego ciała, nie pozwalając zapędzić się w kozi róg.
I tak przez kolejne półtorej godziny. Po sali ponosiło się jedynie echo głuchych uderzeń i pomrukiwań Lee, gdy musiał zwrócić uwagę na jakiś błąd. Zatracili się w tym specyficznym tańcu, zupełnie odcinając się od tego co działo się wokół nich. Seo uderzał zaciekle, chcąc rozładować całe napięcie, złość i frustrację, dopóki nie poczuł, jak jego mięśnie protestują pod wpływem intensywnego wysiłku. Pot strużkami spływał po jego twarzy i plecach, zupełnie przemaczając szary podkoszulek, pięści mimo ochrony zaczynały promieniować tępym bólem. Lee wyglądał niewiele lepiej, chociaż Bin wiedział, że mógłby ciągnąć ten trening jeszcze dobrą godzinę. Uniósł dłoń, chcąc zakomunikować koniec na dzisiaj i kiedy Minho skinął głową, zeskoczył z ringu i porwał butelkę wody.
— Bin? — Zaskoczony niepewnością, którą usłyszał, odwrócił się do wciąż stojącego na ringu blondyna. Uniósł brwi widząc zwątpienie malujące się na twarzy Lee. Niecodzienny widok. — Może... Trzymaj się od tej dziewczyny z daleka. Tej blondynki.
— O co ci chodzi? — Brunet przekręcił głowę, mrużąc powieki, zupełnie zbity z tropu.
— Po prostu mnie posłuchaj. — Powtórzył dobitnie, zaciskając dłonie na górnym sznurze. — Dla własnego spokoju.
— Ty tak na poważnie? — parsknął z niedowierzaniem obserwując przyjaciela. — Już pomijając to, że nic poza studiami mnie z tą dziewczyną nie łączy, podaj mi choć jeden dobry powód, dla którego miałbym cię posłuchać. Tylko jeden Minho, a nie będę kwestionował twojej ingerencji w moje życie towarzyskie. — Wpatrywał się w niego, wyraźnie widząc jak Lee przetwarza wszystkie za i przeciw. Otworzył nawet usta, ale zaraz je zamknął, zaciskając zęby i kręcąc głową w zrezygnowaniu. — Tak myślałem.
— Czy nie możesz choć raz zrobić tego, o co cię proszę? — warknął Lee, w końcu zeskakując na parkiet, jednak cokolwiek chciał powiedzieć dalej, zniknęło wraz z dźwiękiem otwieranych drzwi frontowych.
Oboje wbili wzrok w metalowe wrota, które po chwili ruszyły się, wpuszczając do środka niską, drobną blondynkę z charakterystyczną, europejską urodą. Dziewczyna stanęła jak wryta, kiedy skrzydło zatrzasnęło się za nią, wwiercając w nich swoje jasne oczy.
— Co? — zapytała, przerzucając między nimi wzrok. — Czego tak wlepiacie we mnie gały? Ducha zobaczyliście?
— Hej słońce. — Minho pierwszy się zreflektował, chcąc podejść do dziewczyny, ale ta wyciągnęła przed siebie dłoń, zatrzymując go w miejscu.
— Nawet o tym nie myśl. Jesteś spocony jak świnia i pewnie się kleisz — mruknęła kierując kroki w stronę schodów. — I śmierdzisz, słońce.
Minho prychnął pod nosem, ale pozwolił jej w spokoju zniknąć na górze za drzwiami do mieszkania. Wyszczerzył się, gdy te zatrzasnęły się za nią.
— A ty, kiedy powiesz chłopakom? — Momentalnie się spiął, a uśmiech zastąpił grymas irytacji. — Wyjaśnisz im, gdzie znikasz, co robisz i z kim jesteś?
— W odpowiedniej chwili — warknął przez ramię, nie ruszając się z miejsca, nawet kiedy usłyszał prychnięcie.
— Czyli kiedy, Minho? — Seo uparcie wpatrywał się w plecy przyjaciela, wycierając ręcznikiem mokre włosy. — Dlaczego próbujesz ją od nich odgrodzić? To już nie jest byle jaka panienka, stary. Jesteście ze sobą dwa lata. Nie sądzisz, że czas zaufać chłopakom w tej sprawie? Że ona nie zasługuje na tę zabawę w kotka i myszkę, skoro została z tobą mimo tego wszystkiego?
— Nie zasługuje na to, co wiąże się z zadawaniem się z nami, Bin. — Lee zacisnął dłonie w pięści, wzrok instalując w drzwiach na górze. Nie chciał, żeby usłyszała tę rozmowę. — Nie zasługuje na plotki, wzgardliwe spojrzenia i niechęć. Nie zasługuje na przesłuchanie, które Chan na pewno by jej zgotował.
— Nie możesz jej wiecznie chronić przed światem. Jest dorosłą dziewczynką i też poniekąd brała w tym udział — warknął brunet, rzucając kontrolne spojrzenie na piętro. — A ty jesteś wystarczająco dorosły, żeby wziąć w końcu na siebie odpowiedzialność i zachować się jak na dużego chłopca przystało.
— Przyganiał kocioł garnkowi. — Minho zaśmiał się bez humoru, w końcu się do niego odwracając. — Ty mi to mówisz? Ze wszystkich ludzi poucza mnie człowiek, który godzinę wcześniej odmówił zwierzenia się sowim przyjaciołom z własnego problemu? Cholera, Bin, ty nawet nic Chanowi i Hanowi nie powiedziałeś. Mi też nic byś nie powiedział, gdyby nie ten jeden cholerny wieczór. I mówisz mi, że mam się zachować odpowiednio do swojego wieku?
— Wiesz, że to dwie zupełnie różne sytuacje. — Chłopak brnął w zaparte, ignorując spojrzenie, które posłał mu blondyn. — Ja nie chcę ich mieszać w kłopoty, a ty po prostu boisz się ich reakcji.
— Nie pouczaj mnie. — Głos Minho był niebezpiecznie cichy. Brunet wiedział, jak bliski jest wybuchu, ale nie potrafił powstrzymać pełnego niedowierzania prychnięcia. — Nie, kiedy sam też okłamujesz wszystkich wokół.
Gdy Changbin w żaden sposób nie skomentował jego słów, Lee ruszył schodami na górę, przeskakując po dwa stopnie i zamknął się w biurze, zupełnie ignorując nadal stojącego w miejscu bruneta. Dla niego ta rozmowa się skończyła.
Komentarze
Prześlij komentarz