Chapter VI


12 października 2019 

 

— Zostań. — Czuł drżenie jej ciała, widział, jak spina ramiona, gotowa do ucieczki. — Proszę. 

— Daj mi spokój. — Chciała, żeby jej głos zabrzmiał stanowczo, chciała zapanować nad emocjami. — Nie chcesz mnie słuchać, nikt nie chce. 

— Ja chcę — wyszeptał, przekonany, że każdy głośniejszy dźwięk ją spłoszy. Zmusi do wyszarpnięcia się z jego uścisku. 

— Nie zrozumiesz. 

— W takim razie pomóż mi zrozumieć! — Podniósł głos, zirytowany jej pretensjonalnym tonem. — Słuchaj, może według ciebie jestem tylko randomowym dupkiem, który zawraca ci gitarę w czasie swojego nudnego życia, ale uwierz mi, nie jestem taki, jak ci się wydaje. 

— Taki, czyli jaki? — prychnęła, nadal stojąc twarzą do wyjścia. Nie podobał jej się kierunek tej wymiany zdań. 

— Nie szukam sobie naiwnej zabawki, żeby jakoś zabić czas, Soojin 

— Ja wcale tego nie... 

— Powiedziałaś? Nie musiałaś. Widzę jak na mnie patrzysz. Nieufnie, jakbym w każdej chwili miał zrobić ci krzywdę. Zabawić się twoim kosztem — przerwał jej i uniósł brew, mimo że nie była w stanie tego zobaczyć. 

Skuliła się, jakby ją uderzył. Miał rację. Cały czas zachowywała się przy nim jak zwierzę, w każdej chwili gotowe do ucieczki. Ten jeden raz nie potrafiła zaprzeczyć. 

— Zawsze z góry zakładasz coś o ludziach, zupełnie nie dając im dojść do głosu? 

Właśnie robisz to samo, hipokryto — warknęła, zaciskając dłonie w pięści.  

Prawda! Wszystko w niej krzyczało, że chłopak ma rację. 

Odwróciła się gwałtownie, gotowa ujrzeć kpinę na jego twarzy. Tyle, że Seo nie spoglądał na nią z góry. Patrzył badawczo, jakby próbował zdecydować, co tak naprawdę może powiedzieć. Nie mogła się zmusić do wyrwania ręki z jego uścisku; spuściła wzrok, nie będąc w stanie wytrzymać jego spojrzenia, tego chłodnego błysku, z jakim ją obserwował. 

— Nie mam racji, Soojin? — zapytał cicho, unosząc kącik ust w gorzkim uśmiechu. — Z góry założyłaś, że nie zrozumiem tego, co dzieje się w twojej głowie. Nawet przez chwilę nie pomyślałaś, że może moja wcale nie jest lepiej poukładana, prawda? — Prawda! Prawda! — Założyłaś, że ja nie zrozumiem ciebie. Ale może to ty nie potrafiłabyś zrozumieć mnie? 

Zacisnęła zęby, próbując przełknąć jego słowa. Czuła, że strzępy kontroli jaką miała, wyrywają się z jej rąk. Miała wrażenie, że on od początku pociągał za sznurki, że od chwili, w której ściągnął ją z barierki, był w stanie przewidzieć każdy jej ruch i nie miała pojęcia jak sobie z tym poradzić. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jak zareagować za każdym razem, kiedy znajdował się w pobliżu. W jednej chwili chciała przed nim uciec, żeby w następnej chcieć mu o wszystkim powiedzieć. Chciała, żeby jej wysłuchał, żeby wiedział. Chciała jego zrozumienia, a może i wybaczenia. Sama nie była pewna. 

— Ja po prostu... — głos jej się załamał. Poczuła słone łzy spływające po policzkach. Wstrząsnął nią cichy szloch. 

Wzrok Changbina momentalnie złagodniał, uścisk nieco się wzmocnił. Ciało chłopaka nagle znalazło się bliżej, nadal jednak zachowują dystans, jakby w obawie, że przekroczy granicę. 

— Boisz się, Soojin — wyszeptał, delikatnie zmuszając ją, żeby uniosła wzrok. To nie było pytanie. — Tego, że nikt nie będzie chciał słuchać, tego, że wszyscy będą cię osądzać. Tego, że usłyszysz, że wyolbrzymiasz. 

— Skąd? — Wytrzeszczyła oczy, przerzucając wzrok między czekoladowymi tęczówkami. 

— Przechodziłem przez to samo. — Posłał jej gorzki uśmiech, zaraz krzywiąc się na wspomnienia sprzed lat. — Też myślałem, że to nic wielkiego i że nikt nie będzie mnie słuchać. Ale ja posłucham, tylko daj mi szansę. 

Skrzyżowali spojrzenia, jego pełne ciepła, jej nadal nieufne. Zastanawiała się czy ma tak naprawdę cokolwiek do stracenia, czy ta ośla upartość ma jakikolwiek sens. Przecież sama chciała odpowiedzi, miała swoje pytania i wiedziała, że nie dostanie niczego za darmo. W końcu skinęła głową. 

Gdy udało mu się ją przekonać, żeby usiadła na kanapie, zniknął na kilka minut, żeby wrócić z dwoma kubkami parującej herbaty. Jeden postawił na stoliku przed nią, a drugi przed krzesłem, na którym usiadł, żeby dać jej nieco przestrzeni. 

— Powiedz mi... — zaczął niepewnie, bawiąc się przy tym palcami. — Dlaczego tak uparcie nie chciałaś ze mną rozmawiać? 

— To długa historia — mruknęła, unikając jego wzroku. 

Mamy czas, prawda? — uśmiechnął się niemrawo. 

Kim podciągnęła nogi na siedzenie i objęła kolana ramionami, próbując znaleźć dobry sposób na rozpoczęcie tej rozmowy, ale miała wrażenie, że każdy kolejny jest gorszy od poprzedniego. Dlatego zaczęła od pierwszego, co przyszło jej do głowy. 

— Nie trafiłeś — wypaliła nagle, sprawiając, że kompletnie zbaraniał, zastygając z ręką wyciągniętą w stronę kubka. — Do kosza. W parku. 

Obserwowała jak na jego twarzy konsternacja, przechodzi w koncentrację, by po chwili realizacja uderzyła go z siłą rozpędzonego pociągu. Jego oczy, wielkie i pytające, skrzyżowały się z jej ciemnymi tęczówkami. Soojin zawahała się, ale po chwili sięgnęła po telefon i wydobyła zza etui pomiętą, nieco już pożółkłą, starannie jednak złożoną kartkę i podała ją brunetowi.  

Changbin z wahaniem rozłożył papier i kilkukrotnie przejechał wzrokiem po zapisanym tam zdaniu. Czuł się dziwnie patrząc na własne pismo. Miał wrażenie, że to zdanie brzmiało strasznie patetycznie, jakby to nie on je napisał, nie ten dzisiejszy on. Zdawał sobie jednak sprawę, że to były jego słowa i że naprawdę miał zamiar w taki sposób pożegnać się z matką i przyjaciółmi. Po raz kolejny rozczarowanie własną osobą i niesmak zaczęły nabierać przewagi nad jego emocjami.  

Jak mogłeś być tak lekkomyślny? 

Przygryzł wargę i zmarszczył brwi; nie wiedział, dlaczego ten mały skrawek papieru wywołał w nim tak wielką złość. 

Changbin? — wyszeptała, niepewna jego reakcji, wyrywając go tym z natłoku wspomnień i negatywnych uczuć 

— Nosiłaś to przy sobie przez dwa lata? — Nie podniósł wzroku, dalej zaciskając palce na kartce. Soojin starała się wyłapać cokolwiek z jego tonu, ale nie miała pojęcia czy brunet jest zupełnie spokojny, czy zaraz wybuchnie. 

— Miałam wyrzuty sumienia. — Spuściła wzrok i zaczęła skubać rękaw bluzy. — Myślałam, że popełniłeś samobójstwo i obwiniałam się za to, bo mogłam za tobą pobiec, wyciągnąć do ciebie rękę 

— Wiesz, że nie miałaś takiego obowiązku. — Poderwał głowę, wpatrując się intensywnie w jej skuloną sylwetkę. Nie miał pojęcia jak powinien się teraz czuć, ale nie chciał, żeby ona czułą się temu winna. To były jego głupie decyzje. — Dlaczego mnie unikałaś? 

— Bo nie miałam pojęcia, co zrobić — powiedziała oskarżycielsko, unosząc na niego spojrzenie i zaskakując go zdecydowaniem, które w nim zobaczył. — Za każdym razem zachowywałeś się jak kompletnie inna osoba. Najpierw chciałeś ze mną porozmawiać za wszelką cenę, potem zachowałeś się jak dupek, żeby kolejnym razem dać mi całą przestrzeń jakiej potrzebowałam, a teraz przekonałeś mnie do współpracy i za każdym cholernym razem miałam wrażenie, że rozmawiam z inną osobą. 

— Wiesz, że cię nie osądzałem, że wtedy przy pasach nie chciałem tego powiedzieć, prawda? — Parsknęła pod nosem, widząc panikę w jego oczach.  

— Wiem — przyznała, ponownie uciekając wzrokiem, zatrzymując go na kubku z herbatą. — Właśnie dlatego nigdy nie mam pojęcia, jak się przy tobie zachować. Jesteś nieprzewidywalny. Panikuje, kiedy jesteś w pobliżu. 

Przyglądał się jej uważnie, nie chcąc jej pospieszać; nie chcąc zmuszać do wyjścia ze swojej strefy komfortu, która i tak zdążył nadszarpnąć. Musiała przejść przez to sama i musiała to zrobić we własnym tempie.  

— Znowu to robisz — parsknęła, przecierając twarz dłońmi. — Znowu milczysz i dajesz mi czas na przetrawienie własnych uczuć, a zaraz pewnie wyskoczysz z kolejnym pytaniem, przez które będę chciała uciekać, gdzie pieprz rośnie, byle dalej od ciebie. 

— W takim razie to ty pytaj — mruknął, prostując się w fotelu. Gdy uniosła brwi, ona rozłożył ręce i rozłożył ręce i posłał jej uśmiech, chcąc dodać odwagi. — Masz rację. Cały czas wyskakuje z durnymi pytaniami, ale ty pewnie też masz swoje. Jeśli przez to poczujesz się lepiej, pytaj. 

— I odpowiesz na wszystkie? — Zmrużyła powieki, widząc jak kręci głową. 

— Nie obiecuję, że opowiem ci historię życia z każdym jego szczegółem, ale powiem tyle, na ile będę czuć się komfortowo. — Wzruszył ramionami, wygodniej układając się na siedzisku. — Stoi? 

Zawahała się, ale po chwili skinęła ostrożnie głową, przyglądając mu się niepewnie. Seo posłał jej kolejny uśmiech i siknął ręką, zachęcając ją do pytań. 

— Dlaczego to napisałeś? — wskazała głową na kartkę, którą nadal trzymał, nie spuszczając z jego twarzy badawczego spojrzenia. 

Nie spodobał się jej krzywy uśmieszek, który ją rozciągnął. Ciche parsknięcie i zamknięcie oczu też nie. Kiedy je otworzył, nie patrzył na nią. Spojrzenie karych tęczówek wbił w pomięty kawałek papieru. 

— To był jeden z moich najgłupszych pomysłów — przyznał w końcu, opierając się wygodnie o fotel i unosząc wzrok na sufit. — Wiesz, miałem sporo powodów do depresji, życie nie było dla mnie zbyt łaskawe i uwierz nie wyolbrzymiam. Słaba sytuacja w domu, mój zbyt wybuchowy temperament, śmierć bliskiej mi osoby... — parsknął pod nosem i uniósł na nią pusty wzrok. — Przez zachlewanie się w trupa noc w noc, narkotyki i skłonność do bójek sam prosiłem się o kłopoty. 

Soojin zmarszczyła brwi, nie potrafiąc połączyć obrazu chłopaka, który siedział przed nią z alkoholikiem i narkomanem. 

— Nie wyglądam, prawda? — Uniósł brew, łapiąc jej wzrok, ale zaraz syknął czując pulsujący ból. — No, może poza tymi siniakami — prychnął, przewracając oczami. — Wiesz, gdy przez własną głupotę wmieszasz się w bójkę, w której prawie pobiją cię na śmierć, a potem uświadomisz sobie, że tylko sprawiasz kłopoty wszystkim wokół, zaczynasz myśleć i to niezbyt pozytywnie. — Rzucił kartkę na stolik, nie odwracając od niej wzroku. — W pewnym momencie stwierdziłem, że nie chcę już nikomu robić krzywdy, nie chcę, żeby przeze mnie cierpieli... 

— Tyle, że to tak nie działa — wymruczała cicho, mrużąc powieki. 

Wiedziała, co musiał czuć, gdy zrezygnował, co musiał sobie uświadomić. 

— Dokładnie. — Posłał jej blady uśmiech, w końcu patrząc jej w oczy z tą pewnością siebie, która kryła się w nich od samego początku ich znajomości. — Wiesz, kiedy zobaczyłem jak w parku prowadzisz wojnę z latarnią zrozumiałem, że za szybko się poddałem. 

— Chcesz powiedzieć, że... 

— Tak — pokiwał głową, uśmiechając się szeroko na widok szoku malującego się na jej twarzy. — Może i wtedy za mną nie pobiegłaś, ale jednak coś zrobiłaś. 

— Ale ja tylko zachowywałam się jak wariatka — zaprzeczyła, czując rumieńce rozkwitające na policzkach. Zdążyła zapomnieć, jak bardzo skompromitowała się na jego oczach. 

— Wariatka, która uparcie próbowała skopać latarnie — parsknął śmiechem, na widok zażenowania blondynki, ale szybko spoważniał. — Która uświadomiła mi, że gdzieś po drodze zgubiłem własną determinację; która pomogła mi podjąć decyzję. To dzięki tobie poprosiłem przyjaciół o pomoc. 

— A ja przez cały ten czas myślałam, że mam cię na sumieniu — wymruczała pod nosem, spuszczając wzrok. Nie była pewna, co teraz czuła. 

— Już ci to mówiłem — burknął, z konsternacją się jej przyglądając. — Nie miałaś na to wpływu, to nie byłaby twoja wina. Nie znałaś mnie, nie musiałaś nic robić. 

— Ty też mnie nie znałeś — wybuchła nagle, rozogniony wzrok wbijając w jego oczy. — Nie musiałeś niczego robić, mogłeś po prostu mnie zignorować, ale jednak mi pomogłeś. 

— Miałem przejść obojętnie obok dziewczyny, która chciała skoczyć z mostu? — uniósł brew, tym razem tę zdrową, pobłażliwe patrząc na irytację Kim. — Poza tym, ty też coś dla mnie zrobiłaś, nawet jeśli nieświadomie. 

— Nie rozumiesz — powiedziała, uparcie wypalając w nim dziurę wzrokiem. — Nikt wcześniej nie widział mnie w takim stanie. Nigdy nikomu nie pozwalałam patrzeć, jak płaczę. Całe życie najbardziej nienawidziłam fałszywego współczucia i litości, bo właśnie tym zawsze karmili mnie moi “bliscy”. — Pokazała cudzysłów palcami, czując potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego. — Gdy mówiłam im o swoich problemach, słyszałam, że przesadzam, wyolbrzymiam, że mi się wydaje i kiedy już przestało mi zależeć na czyjejkolwiek uwadze, pojawiłeś się ty. Nawet przez chwilę nie traktowałeś mnie jak rozkapryszonego dzieciaka bogatych rodziców. Nie twierdziłeś, że to wygłup, bo gdyby tak było, nie odwracałbyś mojej uwagi, tylko wprost powiedział, żebym przestała dramatyzować. Pozwoliłeś mi to przetrawić i ani słowem się nie odezwałeś, nawet, kiedy to ja odeszłam bez słowa. Nie zająknąłeś się o psychiatryku w przeciwieństwie do moich bliskich, nie próbowałeś przekonywać mnie do terapii. Po prostu tam byłeś i dałeś mi samej to przetrawić. To dlatego tak bardzo mnie przerażasz! 

Changbin, kompletnie zbaraniały, był w stanie tylko siedzieć i wpatrywać się w jej wybuch z nieskrywaną fascynacją. Dziewczyna wbijała w niego zdeterminowane spojrzenie, w którym przebijała plątanina tak wielu emocji, że po raz kolejny nie był w stanie jej rozszyfrować. 

— Wiesz, jakie to uczucie, kiedy po latach prześladowania i gnębienia w szkole, po tym jak większość twoich przyjaciół wbija ci nóż w plecy, po tym jak twój chłopak mówi, że przesadzasz, za każdym cholernym razem, kiedy próbujesz z nim porozmawiać, tylko po to, żeby zdradzić cię z najlepszą przyjaciółką... — wypluwała słowa z prędkością karabinu maszynowego ledwo zaczerpując powietrza. — Wiesz, jak to jest, po tym wszystkim, spotkać osobę, która cię nie ocenia, która wywraca twój tok rozumowania do góry nogami i dzięki której w końcu zbierasz się na odwagę, żeby o wszystkim powiedzieć dwóm najbardziej zaufanym przyjaciołom i rodzicom. Wyjaśniasz im co tak naprawdę się dzieje i prosisz, żeby pomogli ci z tego wyjść? 

Wplotła palce w rozpuszczone włosy i zacisnęła je na blond kosmykach, w końcu spuszczając wzrok na własne kolana. Drżała na całym ciele, nie potrafiła zdecydować co powinna czuć – złość, panika, smutek, rozczarowanie i ulga, nic nie mogło wyrazić tego co czuła po wypuszczeniu tego wszystkiego z pudełka w głowie, w którym pieczołowicie chowała wszystkie, związane z tym czasem wspomnienia. Nagłe uczucie wolności było obezwładniające. 

— Gdybyś wtedy nie ściągnął mnie z tego mostu, skoczyłabym — wymruczała cicho, bojąc się podnieść na niego wzrok. — Nie pomyślałabym o rodzicach, którzy zawsze starali się mi pomagać. Nie przyszłoby mi do głowy, że Woo i Yeo prawdopodobnie wskrzesiliby mnie tylko po to, żeby zamordować ponownie, że mój chłopak mógłby mieć mi za złe tak samolubną akcję. Nie pomyślałabym o nikim, komu na mnie zależało. Nie przyjęłabym do wiadomości, że mogę poprosić kogoś o pomoc, bo nigdy nie chciałam być dla nich ciężarem. 

— I dlatego mnie unikałaś? 

— Jestem tchórzem Seo, do tego jednego zawsze będę się przyznawać. — Posłała mu znaczące spojrzenie. — Konfrontacja z przeszłością przeraża mnie bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie, a ty poniekąd jesteś moją przeszłością. Przypominasz mi o każdej mojej fatalnej decyzji, jednocześnie przywodząc na myśl te najlepsze. Jesteś jedną wielką sprzecznością 

Przyglądał się jej w milczeniu dłuższą chwilę, układając sobie w głowie wszystko czego się dowiedział. W końcu parsknął pod nosem, spuszczając na moment wzrok na podłogę, żeby spojrzeć na nią z udawanym wyrzutem. 

— Nie sądzisz, że to trochę okrutne? — Uniósł kącik ust w cwaniackim uśmiechu. 

— O czym ty gadasz? — Zupełnie zdezorientował ją tym pytaniem. 

— Mówienie, że należę do twojej przeszłości — parsknął, na widok niezrozumienia wyzierającego z jej oczu. — Nie podoba mi się to, że kojarzę ci się z przeszłością. I nie podoba mi się to, jak się przez to czujesz. 

Wstał z fotela i obszedł stolik, żeby opaść na kanapę tuż obok dziewczyny. Wyciągnął do niej rękę i wyszczerzył się, po raz kolejny zbijając ją z tropu swoim zachowaniem. 

— Co powiesz na to, że spróbujemy to naprawić? — Widząc podejrzliwość z jaką lustrowała jego dłoń, kolejny raz parsknął pod nosem. — Może przestańmy patrzeć w przeszłość i spróbujmy jakoś się dogadać, tu i teraz. W końcu mamy projekt do ogarnięcia, co nie, blondi? 

Wtedy zrozumiała, co chłopak próbował zrobić i po raz kolejny nie była w stanie wyrazić ogromu swojej wdzięczności. Uśmiechnęła się do niego szczerze, po raz pierwszy od dłuższego czasu i ujęła pewnie jego dłoń. 

— Masa roboty przed nami, ciołku 

 


* 


 

12 października, 2019, 21:20 

 

Siedzieli w studiu już dwie godziny, kiedy Soojin złapała kompletną blokadę twórczą i od dłuższego czasu wpatrywała się w ścianę, pozwalając swoim myślom błądzić wokół wydarzeń z całego dnia. 

— To dziwne — mruknęła w końcu, skupiając wzrok na sylwetce chłopaka, który cały ten czas siedział obok niej, wcześniej przynosząc z sypialni sporą narzutę, pod którą teraz oboje siedzieli. 

— Co takiego? — Changbin przestał pisać, odwracając do niej twarz. 

— Znamy się tydzień, a ty już widziałeś mnie w moim najgorszym stanie. — Szturchnęła go łokciem, uśmiechając się blado. 

— Po prostu jestem przekonujący. — Rzucił jej spojrzenie spod byka i poruszył kilka razy zdrową brwią, uśmiechając się rozbrajająco. — I właściwie to znamy się dłużej. 

— Tak, ale wiesz o co mi chodzi. — Przewróciła oczami, bardziej zapadając się w siedzeniu. 

— Wiem — przytaknął, znów patrząc w swoje notatki, rozłożone na stoliku. — Po prostu myślę, że łatwiej otworzyć się przed kimś kogo nie zna się tak dobrze. Plus, jesteśmy do siebie podobni Soojin. — Wskazał głową na pomiętą kartkę, leżącą obok, przed dziewczyną. — Sama wiesz, że oboje byliśmy kiedyś w tym samym punkcie życia. 

— Tyle, że w przeciwieństwie do ciebie, ja nadal tkwię w miejscu. — Te słowa zmusiły go do skupienia na niej większej uwagi. Wyprostował się i odwrócił do niej marszcząc brwi. Gdy Soojin zauważyła jego spojrzenie, szybko pokręciła głową. — Nie zrozum mnie źle. To ja z mostu... Ono już nie istnieje. Sprawiło, że jestem teraz silniejsza, ale tamtej dziewczyny już nie ma. Umarła w momencie, w którym ściągnąłeś mnie z barierki. 

— W takim razie ruszyłaś do przodu — mruknął, nie spuszczając z niej badawczego wzroku, przez co znowu skuliła się w sobie. Czuła się nieswojo pod ostrzałem tych ciemnych oczu. 

— Możliwe, ale o ile? — Zamknęła oczy i oparła głowę o zagłówek. Nie mogła się skupić, kiedy tak na nią patrzył. —  O krok, Bin. Może dwa. Ale nigdy dalej. Od ponad roku siedzę w tej próżni pomiędzy. Cały czas czuję się, jakbym błądziła po omacku. 

— Nigdy nie bierz tego, co pokazują ci ludzie, za prawdę, Soojin. — Changbin ponownie skupił wzrok na swoich notatkach, pochylając się mimowolnie nad stolikiem, mimo że umysłem był teraz zupełnie gdzie indziej. — Ja też wcale nie jestem tak daleko od tamtego miejsca. Prawda, widziałem cię w najgorszym momencie twojego życia. Ale zapominasz, że ty nigdy nie byłaś świadkiem mojego. 

— Co to znaczy? — Uniosła powiekę, patrząc na niego jednym okiem. To w jakim bezruchu teraz siedział, wpędziło ją w niepokój. Zupełnie jakby odsłonił przed nią kolejną z masek. 

— To znaczy, że nie jesteś w stanie przewidzieć momentu, w którym wyjdzie ze mnie wszystko co najgorsze. — Rzucił jej spojrzenie znad ramienia, a pustka, którą zobaczyła w jego oczach szybko uświadomiła jej, co miał na myśli. — A mogę cię zapewnić, blondi, że taki moment w końcu nadejdzie. 

Niezręczną ciszę, która zapadła po jego słowach, przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Kim potrząsnęła głową, próbując wyrwać się z biegu myśli i spojrzała niechętnie na ekran. Hong. Westchnęła ciężko. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do rzeczywistości. Na swojego chłopaka też nie miała siły. Od dłuższego czasu. Mimo to wzięła telefon do ręki i otworzyła czat. 


Hong 

 Jestem na rogu. 

Pośpiesz się. 

Wyświetlono 21:38

 

— Czas na mnie — mruknęła, niechętnie zrzucając z siebie koc. Wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy, pod czujnym okiem bruneta. 

— Odprowadzić cię? — Seo również wstał, przeciągając się, zupełnie jakby wymiana zdań sprzed chwili nie miała miejsca. 

— Nie trzeba. — Pokręciła głową i zarzuciła na ramię torbę, uśmiechając się do niego blado. — Ale chyba musimy to ogarnąć. — Wskazała głową na masę kartek leżących w nieładzie na stoliku. — Nawet tego porządnie nie zaczęliśmy. 

— To znaczy, że jednak masz ochotę poznać mnie lepiej, Jinnie? — Uniósł kącik ust, patrząc na nią z cwaniackim błyskiem w oczach. Jednak to nie na to zareagowała. 

Jinnie? — uniosła brwi, mierząc go wzrokiem. 

Jinnie. — Skinął głową, nadal nie przestając się uśmiechać. Prychnęła, ale zaśmiała się cicho pod nosem. 

Okej, Binnie. — Puściła mu oczko i odwróciła się w stronę wyjścia, unosząc rękę w geście pożegnania. — Do poniedziałku, ciołku. 

— Czekaj — Zrobił krok w jej stronę, gdyby nie zareagowała, ale blondynka zatrzymała się i spojrzała na niego znad ramienia, ponownie unosząc brwi. — Widzimy się na lunchu? No wiesz, żeby ustalić, co i jak z tym projektem? 

Soojin zawahała się. Nie przywykła do tak normalnego zachowania. Nie była pewna, czy powinna się zbliżać do kogokolwiek. Jednak jak szybko ta myśl pojawiła się w jej głowie, tak szybko ją stamtąd wyrzuciła. Do niczego by jej nie zaprowadziła. 

To nie jest ktokolwiek, idiotko. To Changbin. 

— Jasne — mruknęła i wyszła z kawalerki, odprowadzana przez promienny uśmiech chłopaka. Zdecydowanie było mu z nim do twarzy. 

 

W ten sposób narodziła się między nimi cienka nic porozumienia. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę między zajęciami, a co kilka dni spotykali się w studiu chłopaka, pracując nad projektem. Soojin coraz bardziej się przed nim otwierała i przestała widzieć w tym problem. Changbin zresztą też nie szczędził jej opowieści ze swojego życia, chociaż nie umknęło jej uwadze to, że każda z nich pochodziła z okresu po załamaniu. Jakby za każdą cenę próbował nie wracać do swojej przeszłości, nie zdradzić nic konkretnego. Dowiedziała się sporo o jego przyjaciołach, ale w ogóle nie wspominało rodzinie. 

Ona za to opowiedziała mu o rodzicach i ich wsparciu; o przyjaciołach, którzy pomogli jej stanąć na nogi. Nie zająknęła się jednak ani słowem o Hongjoongu i jego bandzie, dlatego też nie czuła prawa do wypominania mu pominięcia całkiem sporego kawałka swojego życia. Mimo tych tajemnic wiszących nad ich głowami, Soojin pierwszy raz w życiu mogła powiedzieć, że spotkała przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chapter V

Chapter III